„Własne Mistrzostwo Świata” a strefa komfortu, czyli krótko o elementach sportowego sukcesu

Kiedyś trenowaliśmy dla zdrowia, a obecnie wielu z nas poza zdrowiem ceni sobie również aspekt rywalizacji i pokonywania kolejnych barier. 3 godziny w maratonie, 5h w połówce Ironmana czy 1000 watów podczas sprintu, to tylko nieliczne przykłady kolejnych „stopni” wtajemniczenia. Chcąc osiągnąć sukces, musimy ciężko i systematycznie pracować. Geny i ich pokłosie, jakim jest talent lub jego brak to czynniki, które w obecnych czasach nie wystarczają do osiągnięcia finalnego sukcesu, ale też go nie wykluczają.


Parafrazując słowa trenera Krzysztofa Szałacha (którego serdecznie pozdrawiam) wypowiedziane o pewnym zawodniku „to nie był talent, tylko ciężka praca”, ciężko mi się jest z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Wielu sportowców, zarówno ze świata sportu wyczynowego, jak i amatorskiego, szuka różnych dróg do osiągnięcia szczytu formy często zapominając, że niestety nic nie zastąpi ciężkiej i systematycznej pracy na treningach. To ona pozwala nam stawać się lepszymi. Nie z dnia na dzień, ale zwykle zmiany są odczuwalne z tygodnia na tydzień, czy z miesiąca na miesiąc. Uwzględniając odpowiednie okresy odpoczynku i regeneracji jesteśmy w ten sposób osiągnąć wiele, nawet bardzo wiele. Kluczowa jest powtarzalność bodźców, która pozwala ukształtować zarówno nasze cechy motoryczne, jak również odpowiednie procesy wewnątrzkomórkowe niezbędne do poprawy naszej siły czy wydolności. Także pierwszą składową sportowego sukcesu mamy. Jest nim ciężka praca! Ale to chyba nie jest odkrycie?


Kontynuując temat ciężkiej pracy, osobiście znam wielu zawodników, którzy byli mistrzami treningu, a na zawodach nie potrafili osiągnąć tego, na co w rzeczywistości byli przygotowani. Problem ten dotyczy zarówno zawodowych sportowców, jak i bardzo licznej grupy sportowców amatorów. Przyczyny takiego stanu różne. Często jest to zbyt mocny trening. Trening, który zamiast budować formę, przez pewien krótki czas podnosi naszą wydolność, ale w perspektywie czasu prowadzi do stanów przemęczenia i/lub przetrenowania, a w takiej sytuacji ciężko jest osiągnąć sukces. Mistrzów treningu jest wielu. Każdy z nas ma takich sportowców wokół siebie. Nie sztuką jest zostać mistrzem wczesnej wiosny a finalnie w sezonie nie pokazać na co nas rzeczywiście stać. Sztuką jest tak bodźcować organizm, by finalnie sukces przyszedł w najbardziej oczekiwanym momencie na zawodach docelowych. Postawmy więc na mądry i usystematyzowany trening. To druga składowa sportowego sukcesu.


Bardzo ważnym elementem ograniczającym nasze możliwości jest również nasza……..głowa. Tak, tak, głowa. Zmorą sportowców wyczynowych, ale również wielu amatorów jest właśnie tzw. „słaba głowa”. Myślimy, analizujemy, jeszcze raz myślimy, porównujemy wyniki, patrzymy na życiówki rywali, a w końcu sami przed sobą stawiamy granice. Każdy z nas widział takie sytuacje w różnego rodzaju relacjach, kiedy to murowany faworyt odpadał z rywalizacji w przedbiegach. Co ciekawe, problem ten nie dotyczy tylko sportowców wyczynowych, ale całą rzeszę sportowców amatorów. To ta nasza „słaba głowa” nie pozwala nam się często wspiąć na szczyt naszych sportowych możliwości. Wiele razy byłem świadkiem sytuacji, a której to moi rywale czy podopieczni widząc tempo, tętno, czy to z kim właśnie rywalizują ramię w ramię, nie wytrzymywali presji, bo „przecież ja nigdy do tej pory” w tym tempie, tętnie czy z tym rywalem nie startowałem. To nie możliwe, nie mam szans. Musimy jednak pamiętać, że w sporcie finalnie chodzi właśnie o przełamywanie barier! Pozytywne nastawienie do startu i wiara, że „w końcu nadejdzie ten dzień, gdy wskoczę na wyższy poziom” dzieje się tu i teraz. Nawet wydaje się nie do pokonania zawodnik, jakim jest Usain Bolt w końcu przegrał i został pokonany, więc dlaczego my nie mielibyśmy pokonać takiego naszego lokalnego/wewnętrznego Bolta. Otwarta głowa na sukces, to trzecia składowa sportowego sukcesu.


Ostatni i chyba dla wielu najtrudniejszy element dążenia „ku doskonałości”, czyli wychodzenie poza naszą strefę komfortu. Niewielu sportowców bowiem potrafi tak wystartować na zawodach, by dać z siebie 110%. Większość z nas ma rodziny, pracę, ma też oczywiście swoje zdrowie. Z jednej strony chcemy osiągnąć swoje „Własne Mistrzostwo Świata”, jednakże na drodze do finalnego sukcesu staje nam brak umiejętności wyjścia ze strefy komfortu. Sztuką jest bowiem porządnie się zmęczyć. Nie ukrywam, że jest to piekielnie trudne, gdy na ciężkich treningach, a potem na samym starcie głowa mówi „zwolnij, po co Ci to?”, a tutaj trzeba biec, jechać dalej, czy płynąć szybciej, zwłaszcza gdy chcemy osiągnąć finalny sukces. Znam osobiście wiele osób, które „myślały, że już nie dadzą rady”, ale po odpowiedniej mobilizacji kończyły zawody z rekordami życiowymi, choć tylko one wiedzą ile je/ich to kosztowało. Nie ma jednak innej drogi. Zmęczenie i cierpienie trzeba polubić. W innym wypadku nigdy nie osiągniemy tego, na co nas w rzeczywistości stać. Nie ma chyba nic bardziej frustrującego po zakończonym starcie, niż myśl „mogłam/em więcej”. Wychodzenie ze strefy komfortu, to niezbędny warunek, bez którego nie możemy mówić, że osiągnęliśmy szczyt naszych możliwości!

Wstecz